Proste jak drut w uchu

Cienki złoty drucik, na końcach którego osadzone są brylant i perła lub inny klejnocik. Przeciąga się to przez dziurkę w uchu (jeśli ktoś ją ma).

Pokazane w wiosennych kolekcjach razem z kolekcją ubrań Jil Sander kolczyki powstały w wyniku współpracy kreatora Rafa Simonsa z włoskim jubilerem Damianim i ukazały się w limitowanej edycji. Można je nosić pojedynczo lub w parze.

Ledwo zdążyły zejść z wybiegu‚ już stały się najmodniejszą ozdobą w kręgach wtajemniczonych.

Pojawia się tylko mały problem w eksploatacji: ponieważ złoty pręcik wystaje z ucha z obu stron‚ żeby kolczyk był widoczny‚ trzeba mieć włosy ściągnięte do tyłu.

Nie wszystkie kobiety lubią takie fryzury.

Jednak ani to‚ ani cena (4‚5 – 10 tysięcy dolarów w zależności od kamienia) nie odstrasza potencjalnych fanów.

Już widziano kolczyk w uszach osób‚ u których powinien być widziany‚ przede wszystkim modelek. A to wróży ekspansję. Amerykański \"NY Magazine\" ogłosił‚ że sukces przeszedł wszelkie oczekiwania. Cóż‚ przykro powiedzieć‚ nam pozostaje czekać na wariacje‚ parafrazy‚ żeby nie powiedzieć kopie. W każdym razie coś bardziej przystępnego.

15 tysięcy za drucik wydaje się cokolwiek sporo w czasie kryzysu.

Przeżyliśmy – i wciąż przeżywamy – okres hitowych toreb. Czyżby teraz przyszła moda na biżuterię?