Artykuły z działu

Przeglądasz dział LUDZIE BRANŻY (id:52)
w numerze 02/2015 (id:141)

Ilość artykułów w dziale: 1

pj-2015-02-01

Biżuteria sposobem na zwizualizowanie czasu

Rozmowa z dr. Piotrem Cieciurą z Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi

Polski Jubiler: Jest pan jednym z nielicznych badaczy biżuterii etnicznej w Polsce. Posiada pan też kolekcję polskiej biżuterii ludowej. Co wchodzi w skład pana kolekcji i skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią ludową?

pws-2015-04a-01

dr Piotr Cieciura: Odkrycie fascynującego świata biżuterii ludowej było, jak wiele innych zdarzeń w życiu, dziełem przypadku. W 1982 roku zostaliśmy wraz z żoną Radką Horbaczewską zaproszeni do udziału w prestiżowej wystawie Schmuck tendenzen? w Pforzheim, w Niemczech. Dyrektor tamtejszego Schmuck-museum– największego na świecie muzeum biżuterii – dr Fritz Falk podarował nam, jak to jest w zwyczaju, kilka wydawnictw z wcześniej organizowanych w jego muzeum prezentacji. Wśród nich znajdował się katalog z 1980 roku, pt. Schmuck aus Zentralasien. Publikacja autorstwa kuratora wystawy Inge Prokot zawierała prócz doskonałych kolorowych zdjęć biżuterii etnicznej z niemieckich kolekcji także obszerne opracowanie merytoryczne tematu. Poziom edytorski, jakość druku były szokiem dla kogoś przyzwyczajonego do ówczesnej szaroburej rodzimej poligrafii. Ale największym zaskoczeniem był, nieznany nam wcześniej, fascynujący świat biżuterii etnicznej. Wszystkie następne działania były już świadomymi posunięciami i konsekwentnie realizowaną kolekcjonerską pasją zapoczątkowanej wtedy miłości do biżuterii ludowej. Od tego momentu zaczęliśmy poszukiwania tego rodzaju obiektów w antykwariatach, giełdach staroci, na rynkach, a warto pamiętać, że sporo ciekawych przedmiotów można było kupić od handlarzy ze Wschodu, zwłaszcza z byłych południowych republik radzieckich. Powoli i mozolnie, przy ograniczonych możliwościach finansowych, udało się przez trzydzieści lat stworzyć kolekcję przeszło stu przedmiotów definiowanych jako biżuteria etniczna. Nie zabrakło także wakacyjnych podróży na południe Europy, do krajów o daleko bogatszej spuściźnie biżuteryjnej niż Polska. Równolegle poszerzaliśmy swoją wiedzę poprzez kupowanie literatury fachowej i zwiedzanie muzeów posiadających podobne kolekcje. Zasięg geograficzny tych przedmiotów to równoleżnikowy pas od krajów Maghrebu przez Bałkany, Kaukaz, Turkmenistan, Kazachstan, aż do Chin. W naszej rodzinnej kolekcji nie brakuje też biżuterii ludowej z ziem polskich, to bardzo skromna reprezentacja z uwagi na niewielki udział dodatków biżuteryjnych uzupełniających stroje regionalne. Temat to jednak tak obszerny, że należałby poświęcić mu osobną rozmowę.

pws-2015-04a-02

pws-2015-04a-03

Czy może pan wskazać cechy charakterystyczne dla polskiej biżuterii – tej dawnej, ale i tej nam współczesnej?

W olbrzymim uproszczeniu dawna biżuteria polska, ta która powstawała w rodzimych warsztatach cechowych w średniowieczu, była biżuterią, która reprezentowała europejskie trendy. Rozwój miast spowodował napływ rzemieślników, w tym także złotników, z terenów dzisiejszych Niemiec i, co zrozumiałe, prócz narzędzi, terminologii i umiejętności obróbki metali przenieśli także, jak byśmy to dzisiaj określili, wzornictwo. Ożywione kontakty z krajami południa (Włochy) spowodowały, głównie za sprawą królowej Bony, modę na ubiory i dodatki w postaci biżuterii renesansowej. Warto także pamiętać, że ówcześni złotnicy w całej Europie nie byli autorami projektów wykonywanych przedmiotów. Zwykle posługiwali się wzornikami, czyli graficznymi przedstawieniami biżuterii i wyrobów korpusowych. Większość wzorników była autorstwa wybitnych artystów, w tym także tych największych, np. Albrechta Dürera. Oczywiście musiało to skutkować podobnymi rozwiązaniami projektowymi od Hiszpanii do Europy Środkowej. Od końca XVI wieku rozpoczął się najbardziej interesujący mnie okres w historii polskiego złotnictwa. W wyniku trwających prawie trzysta lat nieustannych wojen z Imperium Osmańskim (Turcja) nasi przodkowie obcując (czytaj: łupy) z kulturą materialną Wschodu powoli podlegali procesom tak zwanej orientalizacji gustów. Konsekwencje te trwają do dnia dzisiejszego, najlepszym przykładem jest polski strój narodowy. Jest on de facto strojem tureckim, z wszystkimi elementami ubioru, w tym także biżuterii: szkofi, przy czapce, spinki żupanowej, pierścieni, guzów przy kontuszu, dekoracyjnej karabeli itd. O innych aspektach orientalizacji naszych antenatów, np.: tych kulinarnych, lingwistycznych, upodobaniach w wyposażaniu wnętrz nie wspominam, bo to tematy na inną okazję. Od końca XVIII wieku zaczął się najgorszy czas dla polskiego złotnictwa; zabory, krwawo tłumione powstania, zsyłki, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej. Wracając do pani pytania: wydaje się, że jak dotąd nie udało się nam wypracować współczesnej biżuterii, którą bez wahania moglibyśmy określić jako polską. Z małymi wyjątkami – taką oryginalną biżuterię, czerpiącą inspirację ze skarbca polskiej sztuki ludowej, projektował i wykonywał w latach trzydziestych dwudziestego wieku Henryk Grunwald.

Czy polska biżuteria wyróżnia się na tle biżuterii powstającej poza granicami naszego kraju?

Myślę, że niestety się nie wyróżnia, choć pewnie by mogła. Mieliśmy szansę w latach 1960-1980 na dobre wzornictwo biżuterii łączącej srebro z bursztynem, bo mieliśmy tych tworzyw pod dostatkiem. Zabrakło sensownych decyzji i zmysłu handlowego ówczesnych decydentów ministerialnych. By nie być gołosłownym: proszę sobie przypomnieć sukcesy handlowe naszych południowych sąsiadów z ówczesnej Czechosłowacji w międzynarodowym exporcie biżuterii, Jablonexu i innych fabryk biżuterii np. Grantu z Turnova. Innym przykładem był olbrzymi export czeskiego szkła na cały świat. Czyli można było? Niczego to nas nie nauczyło, dalej jesteśmy świadkami kolejnych zmarnowanych szans. Polska, największy w 2013 roku producent srebra na świecie, dalej sprzedaje ten kruszec nieprzetworzony, jak kraje Trzeciego Świata, marnotrawiąc potencjał młodych projektantów i mogącego dać pracę tysiącom bezrobotnych przemysłu przetwórstwa metali szlachetnych. Wobec zaporowych cen na bursztyn windowanych przez Chiny należy się spodziewać, że tego „polskiego” tworzywa biżuteryjnego też zacznie brakować.

Jest pan prorektorem Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, od wielu lat kształci pan projektantów biżuterii. Czy zauważył pan zmiany w podejściu młodych ludzi do aktu tworzenia biżuterii w ciągu ostatnich lat?

Moją ambicją jest wykształcić studentów WSSiP, tak wszechstronnie, by poradzili sobie w każdych warunkach. To bardzo trudne i olbrzymie wyzwanie, adepci niełatwej sztuki, jaką jest złotnictwo, muszą opanować wiedzę praktyczną i teoretyczną z wielu dziedzin nauk ścisłych. Prócz umiejętności stopniowego opanowywania arkanów projektowania, równolegle dostarczana jest im wiedza w formie wykładów z historii biżuterii, tradycyjnego warsztatu złotniczego, starej terminologii, materiałoznawstwa metali, podstaw probiernictwa, a także technik i technologii rękodzielniczych. Równocześnie zdobywają pierwsze doświadczenia warsztatowe przy fajlnaglu, realizując własne projekty. Złotnictwo to najbardziej rozbudowany warsztat wśród wszystkich sztuk plastycznych i podstawowe opanowanie technik dla dojrzałej kreacji artystycznej wymaga czasu, cierpliwości i olbrzymiej pracowitości. Dopiero podczas szczególnego wydarzenia w życiu młodego twórcy, jakim jest obrona pracy dyplomowej, możemy z radością uznać, że szansa by wykazać się samodzielnością w akcie tworzenia kolekcji biżuterii nie została zaprzepaszczona.

Czy „sezonowość” współcześnie projektowanej biżuterii wpływa na ich pracę?

Czasy wszechobecnego internetu, dostępność do informacji o aktualnych trendach i modach musi skutkować też częstymi zmianami w projektach i aktualizowaniu wzornictwa biżuterii sprzedażnej. Sukces finansowy gwarantuje wyłącznie to, co reklamowane w mass mediach, czyli to, co można zobaczyć w telewizji, w prasie kobiecej i to co jest lansowane przez celebrytki.

Pana rola nie ogranicza się jedynie do kształcenia przyszłych twórców biżuterii, jest pan bowiem także niezwykle utalentowanym twórcą. Stąd też moje pytanie: jakie zadania stają przed współczesnym artystą-autorem biżuterii?

Wybrałem najtrudniejszą drogę. Płynę pod prąd, nie ulegam modom, aktualnym trendom i nie schlebiam gustom większości. Poszukuję własnej drogi i jestem wierny zasadzie historycznej roli biżuterii, która zawsze była czymś wyjątkowym, elitarnym, zamówionym i wykonanym dla jednej, najczęściej ukochanej, osoby. Staram się tworzyć i eksplorować nowe obszary by moja biżuteria była oryginalnym i czytelnym komunikatem niosącym ładunek pozytywnej emocji. Od wielu lat ekscytuje mnie upływający czas i w większości mojej biżuterii eksperymentuję, poszukując środków wyrazu pozwalających czytelnie zwizualizować czas. Bardzo chciałbym, by obcowanie z wytworami mojej imaginacji było przygodą intelektualną, wywoływało ekscytację, pobudzało i uruchamiało wszystkie strefy podświadomości leżącej w magicznych prapoczątkach sztuki.

Jak ocenia pan zmiany dokonujące się na naszych oczach w branży biżuteryjnej? Czy według pana nowoczesne technologie, maszyny jubilerskie, komputeryzacja procesu projektowania spowoduje, że całkowicie zniknie zawód złotnika?

Zawód złotnika przetrwa, tak jak przetrwa zawód szewca robiącego ekskluzywne buty dla elit finansowych czy krawca luksusowych ręcznie szytych na zamówienie kreacji damskich lub drogich garniturów. Według najnowszych badań ten segment rynku rośnie i ma się całkiem nieźle w krajach Europy Zachodniej. U nas jeszcze raczkuje, ale przypuszczam, że tzw. grupa docelowa będzie nabierała świadomości i mam nadzieję, że dostrzeże potrzebę obcowania z luksusowymi wyrobami, bo ludzi zamożnych w Polsce z każdym rokiem przybywa.

W jakim kierunku, według pana, będzie podążał rynek biżuterii współczesnej?

Rynek biżuterii będzie poszukiwał coraz to nowszych i bardziej chłonnych obszarów ekspansji dla swoich produktów. Rosnąca potęga gospodarcza oraz wzrost siły nabywczej mieszkańców Chin, Indii i krajów Ameryki Południowej sprawia, że prognozy dla przemysłu biżuteryjnego są optymistyczne.

Biżuteria to już nie tylko przedmiot sztuki użytkowej czy obiekt muzealny, ale także „ozdoba ulicy”. Twórcy, między innymi Lieset Bussche, umieszcza swoje prace w przestrzeni miejskiej. Jej biżuteria wyłamuje się ze schematów – nie jest ani rzeźbą, ani przedmiotem użytkowym. Co sądzi pan o formie sztuki złotniczej, która przekracza granice? Jak ocenia pan to zjawisko?

Myślę, że rokrocznie od kilkunastu lat w Legnicy na wystawie pokonkursowej można znaleźć dziesiątki prac, które wyłamują się ze schematów. Nie są biżuterią, przynajmniej w powszechnym rozumieniu tego co jest biżuterią, nie są też przedmiotami użytkowymi. Ich rolą jest oswoić przeciętnego widza ze współczesnymi działaniami młodych bezkompromisowych twórców, dać pretekst do przemyśleń i być może w pewnym sensie wyedukować przyszłego klienta, tak by zakup następnej sztuki biżuterii był decyzją świadomą i przemyślaną. W ten nurt z powodzeniem wpisuje się działalność artystyczna Liesbet Bussche, wychodząc z galerii w przestrzeń zewnętrzną ze swoimi rzeźbobiżutami zaskakuje śpieszącego się przechodnia i zmusza, mam taką nadzieję, do refleksji.

I ostatnie pytanie, czym jest biżuteria współczesna?

W 99 proc. procentach olbrzymim biznesem generującym miliardowe zyski. W 99 proc. bezdusznym produktem wielkonakładowej produkcji przemysłowej. Ta masowa produkcja wraz z globalizacją przemysłu jubilerskiego stanowi olbrzymie zagrożeniem dla różnorodności lokalnych tradycji wytwórczych w małych warsztatach rzemieślniczych na całym świecie, kontynuujących wypracowane przez tysiąclecia oryginalne, niepowtarzalne formy biżuterii. Te działania mogą spowodować i już powodują, że dziedzictwo kulturowe i spuścizna materialna wielu dziesiątków narodów może ulec zapomnieniu.