Artykuły z działu

Przeglądasz dział DOBRE BO POLSKIE (id:55)
w numerze 04/2017 (id:158)

Ilość artykułów w dziale: 1

pj-2017-04

Iść pod prąd

Rozmowa z Dawidem Krzysteczko, twórcą biżuterii, absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Artysta kontynuuje tradycję rodzinną, pracując w Pracowni Złotniczej Jan Krzysteczko. Obok wytwarzania biżuterii zajmuje się także fotografią, grafiką (w tym użytkową), tworzeniem plakatów.

pws-2017-08a-28

„Polski Jubiler”: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią? Dlaczego zdecydował się pan na wykorzystanie tego medium jako swojego wyrazu artystycznego?

Dawid Krzysteczko: Tradycje rodzinne. Reprezentuję trzecie pokolenie w branży. To przyszło naturalnie, było czymś oczywistym. Babcia prowadziła sklep jubilerski. Ojciec zbudował pracownię i sklepy swą ciężką pracą i zaangażowaniem. Kończyłem ASP w Katowicach, miałem możliwość spróbowania różnych technik i kierunków. W niektórych poruszałem się na tyle swobodnie, że zaczęły się wyłaniać pewne perspektywy na przyszłość. Oczy otworzyły mi się podczas obrony pracy magisterskiej, gdy w czasie dodatkowej prezentacji autorskiej biżuterii spotkałem się z niezrozumieniem zagadnienia „biżuteria” jako formy wyrazu artystycznego. Moment ten był dla mnie pewnego rodzaju wstrząsem światopoglądowym i…? Nie było odwrotu! A temat jest bogaty i uniwersalny. Można tworzyć rzeczy piękne, ciekawe, kunsztowne i przemycać idee. Taki swoisty przekaz podprogowy.

pws-2017-08a-29

Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice?

Tak. Nawet trzeba wiedzieć, gdzie te granice są wyznaczone, lub wyznaczyć je samemu, by wiedzieć, kiedy są przekraczane, aby był to w pełni świadomy i odpowiedzialny ruch. Przekraczając je, wchodzimy na teren „wroga”, trzeba więc być przygotowanym do obrony postawionych tez, aby nie ośmieszyć się naiwnością czy ignorancją. Wyznaczone granice pozwalają być zrozumiałym dla odbiorców. Nie mówię jednak, aby iść z nurtem trendów, lecz cytować je i określać nowe granice. Rewolucje raczej nie służą, tym bardziej naszej branży.

Czym dla pana jest biżuteria?

Zarobkiem. Muszę jakoś utrzymać rodzinę. Efektem końcowym. Cała zabawa tkwi w tworzeniu. Pomysł. Projekt. Rozwiązywanie problemów. Wykonanie! Sprzedaż. Twórca biżuterii tylko pozornie jest samowystarczalny. W rzeczywistości jednak nie tworzy się biżuterii dla samej idei (choć brzmiałoby to pięknie). Niektóre rozwiązania zmuszają nas do kompromisów i najlepiej, gdy są one osiągane na naszych zasadach, jako twórców. Sam pomysł niejednokrotnie nie wystarcza. Projektując, musimy znać nasze umiejętności, a jeśli są one niewystarczające – wiedzieć, gdzie możemy je udoskonalić. Czasem realizacja pomysłu wymaga wręcz skorzystania z usług mistrzów w danej dziedzinie. Gdy osiągamy te cele, nie zostaje nic innego jak urzeczywistnienie założeń. Jest to chyba najprzyjemniejsza część całego procesu. Nie ma już kompromisów i wszystko zależy już tylko od nas i naszych umiejętności. Ważna jest nie tylko satysfakcja ze skończonej pracy, będąca konsekwencją poświęconego czasu i energii, ale także klarowność założonych wcześniej idei, pozwalająca na czerpanie przyjemności i wzbudzająca zachwyt. Potrzebny jest czas, ciągła chęć nauki, trening i przygoda.

Dlaczego zdecydował się pan na wykorzystanie technik średniowiecznych w swojej pracy?

Trzeba podkreślić, że był to dla mnie tylko jeden etap twórczości. Jego zaistnienie wiązało się z gruntownym przygotowaniem do zawodu, chęci przeżycia i poszukiwania przygody, zmierzenia się z założoną tezą, ideą, pomysłem. Udało mi się wyjść z tarczą. Założenia oparłem na historycznych podstawach rzemiosła. Wzory wykonywane były z wosku pszczelego, który następnie był wytapiany z gipsowych form. Co ciekawe, do dnia dzisiejszego korzystamy z technik używanych w tych „ciemnych wiekach”. A zaczęło się oczywiście od studiowania średniowiecznego malarstwa, wyszukiwania niezwykłych wzorów, prawdziwych perełek i łączenia ich z bardziej współczesnymi nam rzeźbami postmodernistycznymi. Później trochę ładnych, „naturalnych” kamieni… i proszę – efekt miniaturowych rzeźb do dnia dzisiejszego cieszy moje oko.

Ostatnio można zauważyć, że większość twórców wykorzystuje w swojej pracy nowoczesne technologie – maszyny i narzędzia jubilerskie, ale także sprzęt komputerowy – programy do projektowania oraz drukarki 3D. Czy pana sztuka jest swoistym sprzeciwem wobec panującej na rynku mody?

Wręcz przeciwnie. W tej „średniowiecznej” kolekcji dzięki uprzejmości i przyjacielskiemu nastawieniu pana Jacka Ożdżeńskiego wykorzystałem nowalijkę gemmologiczną na polskim rynku: syntetyczne kamienie firmy Tairus hodowane metodą hydrotermalną (szmaragdy, rubiny, aleksandryty). Piękne okazy, jak z najdroższych złóż, dostępne na wyciągnięcie ręki. Prowadząc od lat pracownię, rozwijamy się, inwestujemy w sprzęt, programy, kursy. Musimy być na tyle plastyczni, aby dopasować się do wymagań rynku, a przy tym być konkurencyjnym. Tak jak w modzie, trzeba wiedzieć, co się dzieje w branży. Podczas projektowania biżuterii dobrze jest mieć świadomość, na ile sposobów można wykonać dany element, i przyjmując konkretną koncepcję, wykorzystać odpowiednie rozwiązanie tak, by nie oszukiwać odbiorców. Nie mam ambicji politycznych i niczemu nie muszę się sprzeciwiać. Upolitycznienie sztuki demokratyzuje ją. Przeżywałem coś podobnego podczas jednego z konkursów. Chyba coś popsułem organizatorom? Sztuka nie lubi demokracji.

Jaki ma pan stosunek do nowoczesnych technologii?

Otwarty (uśmiech). Nie można się ograniczać – technologia to rozwój, ale nie ma potrzeby wychwalać jej pod niebiosa. To stan rzeczy, który się przyjmuje i jeśli pomaga, trzeba z niego korzystać. Zdarza mi się prowadzić kursy opraw kamieni pod mikroskopem. Może nie jest to superzaawansowana technologia, ale jak na nasze warunki w pracowniach jest to sprzęt nowoczesny. Programy umożliwiające projektowanie przestrzenne też nie mogą być nam obce. Jednak nie zapominajmy o tradycjach, bo co zrobimy, jeśli wyłączą nam prąd?

Skąd czerpie pan inspiracje?

Z potrzeby. Z obserwacji. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zdarza się, że dostanę piękny kamień, aż chce się go wyjątkowo oprawić. Również gdy przyjdzie zaangażowany klient i nie można mu zaproponować odlewu. Możemy się traktować górnolotnie: Jestem artysta, mam przecież na to papiery. Inspiracje przychodzą mi łatwo, lubię korzystać z zasobów wyobraźni i tyle.

Jak ocenia pan rynek biżuterii autorskiej w Polsce? Czy można wskazać cechy wspólne dla polskich projektantów biżuterii?

Są nazwiska będące filarami tego środowiska i sam jestem ich fanem. Kupuję żonie ich wyroby. Do reszty jestem dość krytycznie nastawiony. Mam wrażenie, że niektórzy sami się szufladkują. Jeśli ktoś się trzyma od lat jednego stylu, to robi się mdło. Przechadzając się po targach, przeżywam déjà vu: „Znam to!”, „Przestaliby męczyć tę biedną blachę!”, „Sprytny cwaniak! Wykupił 10 stoisk naraz!”. Do tego konkursy – rozumiem potrzebę promowania różnych koncepcji biżuterii, ale jej nadrzędną cechą jest funkcja zdobnicza: warsztat, wykonanie, trwałość i piękno. Czy w promowanych i nagradzanych pseudoartystycznych wyrobach doszukamy się jeszcze tych cech? Zwracano mi uwagę, że powinienem „otworzyć się na inne materiały” (papier, plastik, psie bobki?), że jestem „zbyt zatopiony w tradycji”. Oczywiście, poszedłem za tą radą, popełniając kilka takich pseudobiżuteryjnych wybryków. Opłacało się? Oczywiście – wystawy były nawet gdzieś w Europie. Chyba źle promowałem naszą sztukę złotniczą? Kawałek skóry na drucie zawieszony na gumie nie jest osiągnięciem, z którego można być dumnym. Jestem przekonany, że jest to przejściowa trudność, zachłyśnięcie się trendami, szkołami, kursami, które generują ten poprawny tok myślenia. A nasi projektanci będą wkrótce sami urzeczywistniać piękne fantazje.

pws-2017-08a-31

pws-2017-08a-30

Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?

To jest naprawdę trudne pytanie. Planów zawodowych jest aż nadto. Co się urzeczywistni? Nie mam pojęcia. W najbliższym czasie ponownie zobowiązałem się do poprowadzenia kilku kursów z podstaw grawerstwa i oprawy kamieni pod mikroskopem z użyciem grawerek pneumatycznych. To dosyć ciekawe zjawisko w naszej branży – z jednej strony narzekamy na poziom, z drugiej – mało kto chce się dzielić zdobytą wiedzą. To nie jest wiedza tajemna, mało który z kursantów będzie stanowił realną konkurencję, a ogólny poziom umiejętności naszych złotników się podniesie. Są to niszowe kursy, organizowane przez firmę Trementi, z którą jestem związany od lat. Jesteśmy właśnie po wspólnej wystawie w galerii w Legnicy. Z moich szkicowników aż kipi, a kilka prototypów już ujrzało światło dzienne. Będzie to złota kolekcja z ciekawymi kamieniami. Mam nadzieję, że efekty podjętych już działań będą na tyle satysfakcjonujące, że coś usłyszymy.

pws-2017-08a-33

pws-2017-08a-32